Komunikacja jest jedną z najbardziej podstawowych kompetencji ludzkich i korzystamy z niej bez przerwy. Dlatego też bardzo łatwo o komunikacyjne „perełki”, „wtopy” i „dziwności”. Ostatnio miałam taką kumulację dziwności komunikacyjnych i bardzo chcę się tymi historiami podzielić😊
opowieść pierwsza „Ja wcale nie krzyczę”
Jestem sobie u klienta, mam w planie pracę z panią X, która ma zacząć zajmować się podwalinami działu personalnego. Będziemy rozmawiać o kompetencjach ważnych w tej roli i podstawowych procesach HR. Zbliża się godzina spotkania a pani nie ma… to czekam rozmawiając z pracownikami w biurze, piję herbatę, jem kanapkę. Po kilkunastu minutach pani wpada do biura i na dzień dobry dostaję „łajankę” pełną wyrzutów: „Jestem już i czekam a pani co?”. Nie odzywam się, bo i po co. Widać, że panią rządzą emocje i to mało dla mnie chyba przyjemne. Jeszcze nie wiem co mnie za chwile spotka… porzucam kanapkę, zabieram herbatę i idę do zimnego pokoju na spotkanie. Przedstawiam temat spotkania, cel i grzecznie pytam, czy pani woli zacząć od procesów czy też od kompetencji. I pani się odpala. Zaczyna krzyczeć w sposób mało składny i nie bardzo rozumiem o co w ogóle chodzi. Siedzę nadal, patrzę na nią jak na bardzo dziwne zjawisko i zastanawiam się co się dzieje i co mogę z tym zrobić… Spadają na mnie jej bardzo głośne słowa i zaczynam z nich wyłapywać, „że na niczym się nie znam”, „że pytam zamiast coś robić”, „że nic do tej pory nie zrobiłam” itd. Biorę kilka wolnych oddechów, żeby nie wciągnąć się w tę grę i mówię spokojnie, że nie lubię krzyku i nie potrafię tak rozmawiać. Oczywiście skutek jest taki, że pani drze się o kilka tonów mocniej, że „przecież nie krzyczy”. Koniec jest bliski, wstaję mówiąc zdecydowanie, że w takim razie ja kończę. Wychodzę i na tym też kończy się cały projekt. Nawet teraz jak o tym myślę, to nadal czuję się zaskoczona, bo to było naprawdę dziwne.
Bardzo nie lubię krzyku, nawet jeśli jestem tylko świadkiem (co zdarza się czasami w biznesie niestety). Krzyk działa na moje relacje biznesowe jak buldożer – rujnuje cały partnerski układ współpracy. Gdzieś nagle ulatnia się szacunek i pozytywne myślenie o danym człowieku. Praca po takim zdarzeniu jest zdecydowanie inna, dla mnie trudniejsza. To był pierwszy raz w mojej pracy doradczej, gdy klient tak po prostu „się darł” na mnie. Chciałabym, żeby był to ostatni taki przypadek. Co z tym zrobiłam? Przeanalizowałam kilka razy sytuację, porozmawiałam z szefem tej osoby (właścicielem firmy) i wspólnie ustaliliśmy, że nie ma sensu żadna rozmowa z tą osobą i jedynym dobrym rozwiązaniem jest zakończenie tego projektu. Wiem też, że zignorowałam preludia do tego wybuchu, było „dziwnie” wcześniej a ja nic z tym nie zrobiłam. Następnym razem nie będę czekać, bo „jeśli coś wydaje Ci się dziwne, to znaczy, że jest dziwne”.
Zdarzyło się, przeszło jak tornado, posprzątałam i mam nadzieję, że kolejnych krzyczących na mnie nie spotkam na swojej drodze.
opowieść druga „Masz mieć dla mnie czas”
Rozpoczynając projekt z klientem daję przestrzeń do szybkiej komunikacji w razie potrzeby pomiędzy spotkaniami – szybki telefon, mail w sytuacji, gdy coś się dzieje pilnego i ważnego. W większości przypadków sporadycznie klienci z tego korzystają. Nie jest to dla mnie uciążliwe a jest dla klientów pomocne.
Rozpoczynam nowy projekt z panem S. Podpisujemy umowę i pan S dostaje informację o „szybkiej komunikacji”. Po kilku dniach od pierwszego spotkania dzwoni po południu, sprawa pilna i niecierpiąca zwłoki, i czy mam pięć minut. Mam te pięć minut, więc pozwalam mówić. Oczywiście sprawa nie jest nagła czy pilna w moim odczuciu. Szybko okazuje się, że pan S ma pomysł i pragnie właśnie teraz i właśnie ze mną go przeanalizować. Bardzo ignoruje moje komentarze, że to nie pięć minut i że o tym to na spotkaniu a nie przez telefon. Pomimo mojej desperacji rozmowa trwa prawie godzinę. Nie chcę tak po prostu się wyłączyć, bo uznaję takie praktyki za niegrzeczne.
Pan S próbuje jeszcze kilka razy mieć darmowe konsultacje telefoniczne, ale już nie do końca mu to wychodzi, bo definitywnie kończę kolejne rozmowy. Wyjaśniam mu na spotkaniu, że tak moja praca nie wygląda, nie jestem osobistym konsultantem 24 godziny na dobę, nie na to się umawialiśmy. Przestaje dzwonić…. Ale zaczyna na potęgę korzystać z komunikatora i wysyła mi zdjęcia z domu, z zawodów sportowych itd. Zupełnie nie rozumie, że to nie jest narzędzie komunikacji biznesowej w tym przypadku, a jego życie prywatne nie interesuje mnie specjalnie. Pewnego piątkowego wieczora pragnie porozmawiać i nie jest w stanie uznać, że spędzając piątkowy wieczór z przyjaciółkami przy winie nie zamierzam się nim zajmować. Jest oburzony! A ja jestem mocno zdziwiona, że coś co wydaję się być dla mnie oczywiste, jasne i klarowne jest tak bardzo niewidoczne dla drugiej osoby. Kolejne wyjaśnienia jak działa komunikacja biznesowa nie przynoszą specjalnie oczekiwanych rezultatów. Pozostaje mi ignorancja, choć bardzo jej nie lubię. Działa😊
I teraz już wiem, że w umowie warto wpisać czym jest komunikacja biznesowa, zdefiniować to bardzo czytelnie bez możliwości szerokiej interpretacji.
Historie bardzo różne, ale w każdym z tych przypadków dziwiłam się bardzo. Nie sądziłam, że w taki sposób będę zaskakiwana, że możemy tak bardzo różnie patrzeć na świat i tak różnie rozumieć tak zwane standardy biznesowe. Uczę się pracować z różnorodnością i radzić sobie w przypadkach dla mnie ekstremalnych. Każdy biznes jest inny, każdy właściciel tego biznesu ma inne podejście, wartości i ich rozumienie. Jeśli kultura firmy oraz moje wartości są bardzo odległe, to trudno będzie nam wspólnie zrobić coś dobrego. Ja w tym nie będę czuła się dobrze i swobodnie, a to jest dla mnie duże utrudnienie. I na szczęście mogę podjąć decyzję co chcę z tym zrobić😊A trudne doświadczenia są bardzo cenną nauką i pozwalają mi odkrywać kolejne tajemnice psychologii biznesu (w praktyce).
Skomentuj