Ostatnio zakończyłam w bardzo podobnym czasie dwa projekty. Sporo o nich myślę i analizuję co się wydarzyło i czego mogłam uniknąć. Chcę się podzielić moimi spostrzeżeniami, bo myślę, że mogą pomóc każdej ze stron – i konsultantom wchodzącym w podobne projekty i właścicielom, zanim podejmą się współpracy rozwojowej.
Oba były bardzo do siebie zbliżone:
- rozwijający się mały biznes rodzinny
- bardzo duży potencjał
- deklaracja rozwoju wynikająca z nieradzenia sobie z biznesem – już właściciel nie panuje nad tym co się dzieje w firmie, nie jest w stanie podejmować wszystkich decyzji
- tkwienie głęboko w przeświadczeniu „mam rację” i „wiem wszystko”, bo w końcu to ja stworzyłem ten biznes i nikt nie będzie mi mówił co mam zmienić
- magiczna wiara w potencjał konsultanta – ma przyjść, zrobić szybko to co ja chcę i najlepiej bez zaangażowania nikogo z firmy
- autorytarny tryb działania
Te założenia utrudniały pracę a finalnie nie pozwoliły nam pracować skutecznie i w efekcie oba projekty zakończyły się wcześniej.
Od początku wiedziałam, że te projekty będą wyzwaniem, bo kultura małych organizacji mocno odbiega od standardów dużych firm. Ale były elementy, które mocno mnie zaskoczyły.
- Zmiana planów – taka z dnia na dzień, taka w ciągu spotkania. Nie raz, nie dwa, praktycznie niewiele z zaplanowanych tematów działo się zgodnie z planem. Ja przygotowywałam się do spotkania po czym rano okazywało się, że właśnie ważny jest inny temat. Wskakiwałam więc w ten priorytet z marszu co nie było nigdy łatwe, ale starałam się odpowiedzieć na zapotrzebowanie klienta. I tu wiem, że nie będę tak robiła w przyszłości. Później pojawiał się feedback „nie zrealizowałaś planu”, zupełnie ignorujący fakt działania zgodnie z bieżącymi potrzebami. Traciłam czas na udowadnianie co zrobiłam, kiedy i dlaczego pomimo pisania po każdym spotkaniu notatek (które niekoniecznie były w ogóle czytane). Rodziło to moją frustrację i niechęć do kolejnych tego typu wyzwań.
- Szacunek i partnerstwo – znowu powraca temat szacunku… Jeśli ktoś nie patrzy na konsultanta jak na partnera, to właśnie nie ma problemu z ciągłą zmiana planów, z „ustawianiem” pracy konsultanta (podobnie jak zresztą swoich pracowników) jak figur na szachownicy. Nie ma też taka osoba problemu z wydawaniem bardzo szybkich opinii na temat Twojej pracy niepopartych żadnymi faktami. Czy w końcu z niepłaceniem Twojego wynagrodzenia w terminie, bo „ale o co chodzi”. Tu wchodzimy w obszar wartości biznesowych, które mogą być różne i ja to szanuję, uznaję. Jednak, jeśli one nie są moje, i godzą w moje wartości, jak uczciwe płacenie na czas, to ja w tę grę się nie bawię.
- Brak zaangażowania – prawdziwego, płynącego z wewnętrznej potrzeby uczenia się. Wydawało mi się, że jak już ktoś zatrudnia konsultanta (sam, jako właściciel) i z nim pracuje, to rzeczywiście chce zmiany. Nagle okazało się, że to jest bardzo schizofreniczne – chcę ale i nie chcę. „Chcę” dotyczy magii konsultanta – „ja ci płace, a tym masz mi zmienić firmę” i zupełnie nie dociera informacja, że sam konsultant nie zmieni zachowań ludzi, że ludzie muszą się w zmianę zaangażować, że to ma być ich zmiana… nie mówiąc już o samym właścicielu. „Ja to wszystko wiem” powiedział mi klient po kilkugodzinnym spotkaniu na temat komunikacji interpersonalnej. To, że nie wie, było dla mnie jasne od pierwszego spotkania, ale jego przekonanie, że wie wszystko, a sama jego wiedza oznacza jej stosowanie, było porażające. Podczas każdego spotkania analizowałam z nim jego komunikaty. Niestety, niewiele to dało, bo za każdym razem słyszałam, „no przecież wiem”. I wtedy zastanawiałam się „co ja robię tu…” Brak autentycznej otwartości na naukę, na zmianę. Mocne wymagania od innych, ale zupełny brak w stosunku do siebie.
- Niepłacenie na czas – samo w sobie nie jest dla mnie żadnym problemem, pod warunkiem, że jestem o tym uprzedzona i wiem, kiedy faktura zostanie zapłacona. Mnie uderzyła buta, z jaka dowiadywałam się, że to przecież żaden problem, że o co mi w ogóle chodzi, „to taki standard i setki klientów nie dostają kasy na czas, a ja się rzucam”. To trywialne niepłacenie na czas to dla mnie ignorowanie mojej wartości uczciwości i działania zgodnie z zasadami. To oznacza, że jeśli klient ignoruje zapisy naszej umowy, to może równie dobrze wszystko ignorować na co się umawiamy (jak nasze plany, ustalone miejsce spotkań, itd.). To pokazuje, że nie jestem partnerem, że nie trzeba się liczyć z moją pracą i moimi oczekiwaniami.
Te cztery punkty to takie „najgrubsze” kwestie, które mocno mnie zadziwiły. Moje zdziwienie przeradzało się w niechęć a w końcu doprowadzało do zakończenia współpracy.
Oczywiście nie jest to norma – mam klienta, który jest małym rodzinnym biznesem i nie ma żadnych problemów. Dlaczego? Bo jest autentyczna chęć zmiany, jest szacunek, jest bardzo duże zaangażowanie. Na zmianę trzeba być gotowym.
Co zrobię następnym razem? Będę bardziej asertywna widząc coś, co mi się nie podoba. Ale też pewne zasady w formie pisemnej, oprócz umowy i konsekwencje ich nieprzestrzegania przedstawię, omówię i do nich będę się bardzo konsekwentnie odnosić.
Jak to dobrze, że ja lubię się uczyć😊
Skomentuj